
Ogrodzieniec – najpiękniejszy zamek na szlaku Orlich Gniazd
Zamek Ogrodzieniec w Podzamczu
Długim pasmem, między Krakowem a Częstochową, łagodnie ciągną się pofalowane wzgórza Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Gdzieniegdzie wyższe wzniesienia są udekorowane białymi, wapiennymi skałami. Skały te są charakterystycznym elementem ostańcowego krajobrazu Jury. Na jej najwyższym wzniesieniu wznoszą się majestatyczne ruiny zamku Ogrodzieniec. Przy jego budowie, średniowieczni projektanci wykorzystali skaliste wapienie jako naturalny fundament murów zamku. Jego ściany na stałe wrosły w wapienną skałę. Zatarła się granica między tym, co powstało z ręki człowieka a tym, co jest dziełem przyrody.
Dziś ruiny zamku stanowią malowniczą całość. Zamek Ogrodzieniec to jeden z największych zamków na szlaku Orlich Gniazd i niewątpliwie jeden z najpiękniejszych w Polsce. To zdanie bardzo często powtarza się przy ogrodzieńskiej warowni. I byłoby ono prawdziwe, gdyby nie szpetna oprawa tego sielskiego widoku.
Chińska tandeta szturmuje bramy zamku Ogrodzieniec
Aby dotrzeć do bram zamku – i kasy biletowej, trzeba pokonać kilkadziesiąt metrów drogi, przy której ulokowali się sprzedawcy chińskiej, plastikowej tandety. Na stoiskach te same pamiątki, nieważne czy to Hel, czy to Zakopane czy też Ogrodzieniec. Stoją równo w jednym rzędzie i swoją obecnością kuszą do robienia zakupów. Arcydzieła epoki masowej konsumpcji wykonane z tej samej matrycy. Pamiątka z wycieczki, jak nie dla siebie to dla kogoś bliskiego. Chwila słabości i po zakupie. Po powrocie z wakacji, kiedy wydobędzie się z walizek wszystkie te pamiątki, przychodzi chwila opamiętania: po co mi to? Ale nie żal wyrzucić. W końcu kosztowało tylko kilka złotych. I chyba taki jest żywot większości wakacyjnych, spontanicznych zakupów.
Ruiny zamku pobudzają wyobraźnię. Prawdopodobnie przed wiekami pod jego murami rozgrywał się ten sam spektakl ze sprzedającymi i kupującymi w roli głównej. Handel generuje ruch i hałas. To czyni miejsca żywymi i prawdziwymi, i to nadaje im sens.
Można byłoby lepiej wykorzystać potencjał tych kilkudziesięciu metrów przydrożnego targowiska i nawiązać wystrojem do czasów największej świetności zamku w Ogrodzieńcu, kiedy należał on do bogatego rodu Bonerów. Za ich czasów, zamek ze średniowiecznej twierdzy został przebudowany w stylu renesansowym i przeobraził się we wspaniałą rezydencję. Z uwagi na swoją wielkość i przepych, zyskał sobie nawet miano drugiego Wawelu. Rekonstrukcja renesansowego jarmarku pod murami zamku byłaby atrakcją samą w sobie. Do łask wróciłoby rękodzieło i wyparłoby tandetę, jako wstydliwy epizod w historii handlu.
Ale jednak rekonstrukcja to tylko rekonstrukcja. A kiermasze z chińskim plastikiem, w towarzystwie grillowanych kiełbasek na tekturowych talerzykach, piwa w puszkach, pod parasolami z nieskromnymi logami dzisiejszych patronów wszelkich imprez, to jest dzisiejsza historia zamku w Ogrodzieńcu.






Czarny pies widmo strzeże skarbów zamku Ogrodzieniec
Zamek w Ogrodzieńcu miał wielu właścicieli, ale nazwiska trzech rodów są szczególnie związane z tą warownią. Był to ród Włodków herbu Sulima, rodzina finansistów Bonerów oraz Stanisław Warszycki. I z tą ostatnią postacią wiąże się najbardziej znana legenda o czarnym psie, który straszy w ruinach ogrodzieńskiej twierdzy. Stanisław Warszycki jest postacią niejednoznaczną. Podczas najazdu szwedzkiego, zwanego potopem szwedzkim, dochował wierności królowi, stawiając opór Szwedom. W tych trudnych czasach, wykazał się godną naśladowania postawą szczerego patrioty, i dla wielu był on bohaterem narodowym. Sprawnie zarządzał też swoimi majątkami. Rozwijał rzemiosło, fundował kościoły. Wzbogacił się dzięki swoim talentom oraz odpowiednim mariażom. Miał swoich zwolenników, którzy dbali o jego dobre imię.
Ale też coraz bardziej głośne były plotki o jego okrutnym charakterze. Mówiono, że był człowiekiem gwałtownym i okrutnym. Znęcał się nad swoimi poddanymi, nie oszczędzając nawet swoich żon. Jedną z nich ponoć kazał żywcem zamurować za niewierność, a drugą za nieposłuszeństwo kazał publicznie wychłostać. Miał wytoczonych wiele spraw kryminalnych – w tym o zabójstwo młodej szlachcianki i bezpodstawne uwiezienie jej matki. Legenda mówi, że Warszyckiego za życia w końcu porwały diabły do piekła. W ruinach zamku, podczas księżycowych nocy, pojawia się on pod postacią olbrzymiego czarnego psa z gorejącymi oczami, obwiązanego brzęczącym kilkumetrowym łańcuchem. I to widmo strzeże nagromadzonych za życia skarbów.
Ile w tych legendach jest prawdy a ile plotki, trudno powiedzieć. Ale nie sięgając tak daleko w głąb historii, można zauważyć że i dziś mogą nas zaskoczyć prywatne historie publicznych osób, które w świetle reflektorów są niemal nieskazitelni, odnoszą sukcesy zawodowe, mają nawet jakieś zasługi dla społeczeństwa. ….A po powrocie do domu zamieniają się w oprawców.


Zobacz również

Zamek Mirów – na tropie mizoginistycznej legendy
29 kwietnia 2021